Przejdź do głównej treści
Koszyk

Twój koszyk jest pusty

Koszyk

Twój koszyk jest pusty

Janusz Stankiewicz
Produkt cyfrowy

Gorath: Krawędź Otchłani ebook

Drugi tom 4-częściowego cyklu, w którym krew leje się często i gęsto, a podział na tych dobrych i tamtych złych nie istnieje. W każdym mieszają się dwie strony mocy. Plik epub.

Przejdź do pełnego opisu
Cena 15,00 zł
szt.
Dostępność:
duża ilość
Cena 15,00 zł
szt.
Dostępność:
duża ilość

DARMOWA WYSYŁKA

dla zamówień powyżej 150 zł

Cena 15,00 zł
szt.
Dostępność:
duża ilość

Opis

Po wydarzeniach w Savonie Gorath szuka spokoju na Wyspach Południowych, daleko poza zasięgiem Oka Marr. Szybko przekonuje się, że niełatwo będzie mu cieszyć się odzyskaną wreszcie wolnością.

Brutalna wojna z ostatnimi królestwami leśnych elfów odciska ponure piętno na wyspiarskiej społeczności a handel niewolnikami i zrabowanymi elfimi artefaktami staje się tu codziennością.

Przestępcze gangi na obrzeżach dostatniego miasteczka działają bezwzględnie, ale czy są gotowe na kogoś takiego, jak Gorath? Zanim półork znajdzie odpowiedź na to pytanie, znajome twarze z jego krwawej przeszłości wciągną go w machinacje Kathanów i powiodą na szalony rejs w towarzystwie bezlitosnych piratów.

I polowanie na niebezpieczną zwierzynę.

Kathana Marr nie cofnie się przed niczym, by dojść prawdy o ostatnich godzinach Nocnych Cieni. Tym bardziej, że jej rywale na szczytach władzy także węszą wokół tej sprawy. By ubiec diabolicznego Bovis-Tora, Marr zażąda współpracy magów z Bractwa Oświeconych, a w szczególności szlachetnego elfa wysokiego rodu: Magistra Evelona.

Sam Evelon, poznawszy plany złowieszczej Gildii Kupców Korzennych i Jedwabnych, wprawia w ruch mechanizmy, których być może nie sposób zatrzymać, a które wstrząsną fundamentami Imperium. Zdecydowany zrealizować swój cel, młody mag podejmie niebezpieczną grę z Kathaną Marr. Grę, w której stawką jest nie tylko niezależność Bractwa Oświeconych ale i przyszłość całych narodów. Oraz zwykła przyzwoitość.

Zwierzęco niebezpieczny półork Gorath, Władczyni Kathana Marr, która potrafi być zarówno okrutna, jak i czarująca oraz Magister Evelon, elf wysokiego rodu, który, by zmienić świat, nie cofnie się przed niczym. Wszyscy oni kroczą po krawędzi, za którą czeka Otchłań.


Fragment:

Cichy trzask sprawił, że o mało nie upuścił małej lampki, którą zamierzał postawić przy biurku. W kącie, w skrytym w ciemności fotelu, siedziała jakaś postać i właśnie odpalała cygaretkę. Nikły blask na chwilę oświetlił jasne włosy i błyszczące w ciemności oczy. Reiner poczuł, jak strach uderza w niego falą, jakiej się nie spodziewał. Może przez to, że obcy był w jego domu, w jego gabinecie, a może przez niepokojąco opanowane zachowanie intruza.

– Ciężki dzień, Reiner? – Kobiecy głos. Jakoś ten fakt nie przyniósł mu ulgi. Mówiła spokojnie, wręcz leniwie, ale Reiner wyczuł czającą się w jej głosie groźbę.

Teraz, gdy jego wzrok odrobinę już przywykł do półmroku, dostrzegał więcej szczegółów. Siedziała w fotelu przy drzwiach, w swobodnej pozie z nogą założoną na nogę, widział nawet zarys jej biodra w obcisłych, sięgających mocno powyżej pasa spodniach. Ale twarz wciąż pozostawała w cieniu, lekko tylko oświetlana żarem, gdy zaciągała się cygaretką.

Pierwsza fala odrętwienia minęła, choć wciąż słyszał pulsowanie tętna w uszach, z lekką irytacją stwierdził także, że trzęsą mu się nogi. Coś powstrzymywało go przed krzyknięciem, wezwaniem Gorta, nie rozumiał jeszcze tej sytuacji. Kobieta mogła nie być sama, nie wiedział, kim jest i na co ją stać. Najchętniej uciekłby z własnego gabinetu, drzwi były jednak po przeciwległej stronie pokoju.

– Kim jesteś? – Jego głos zabrzmiał wyjątkowo słabo. Odchrząknął i poprawił się: – Czego chcesz?

Nie odpowiedziała, zaciągnęła się tylko ponownie cygaretką i leniwie wypuściła dym. Reiner rzucił okiem w stronę ściany, gdzie wisiał ozdobny kord. Za daleko. Przesunął się niezgrabnie bliżej biurka i szuflady, w której trzymał…

– Tego szukasz? – Uniosła dłoń, zaświeciła ostrzem jego własnego noża do papieru. Pięknie zdobiona, doskonale zaostrzo­na z obu stron klinga, tak dobrze znana Reinerowi, teraz w obcym ręku wydała mu się nagle nadzwyczaj groźna. Znał skądś ten głos.

– Kim jesteś? – powtórzył. – Co robisz w moim domu? Wiesz, kim jestem? Mój ochroniarz jest tuż za drzwiami… – Zdawał sobie sprawę, jak żałośnie brzmi, grożąc jej półgłosem. Spróbował stanąć prosto, by chociaż wyglądać godnie.

– Zawołaj go, jeśli chcesz. – Podniosła się wreszcie. Powolnym, pewnym siebie krokiem ruszyła w jego stronę. – Ten nóż wejdzie w jego cielsko jak w ciasto. No i wtedy będę zmuszona przywitać się też z twoimi kobietami. Nie chcesz tego, Reiner.

Poznał ją, gdy wyłoniła się z mroku. Zmieniła się, wydorośla­ła. Jej twarz, mimo że wciąż miękka, gładka, nabrała też kilku surowszych linii. A w dużych oczach dawną wesołość wyparło coś nowego, zimniejszego.

– Pamiętasz mnie? – zapytała, podchodząc blisko, za blisko.

– Noelle…

Nie przypominała już tamtej dziewczyny, szalonej imprezowicz­ki, wesołej włamywaczki prowadzającej się w dziwnym towarzystwie, roztrzepanej i niefrasobliwej, ledwo słuchającej, gdy załatwiał jej i jej kumplom robotę. Teraz była skupiona, skoncentrowana, intensywna. Gdy stanęła nad nim, musiał lekko zadrzeć głowę, bo spojrzeć jej w twarz. Pamiętał, że była wysoka, zawsze doceniał jej zgrabne proporcje, cieszył oko widokiem długich nóg. Teraz jednak jej wzrost wzbudzał w nim strach. Może Reiner sprzed dziesięciu lat poradziłby sobie z nią, młodszy, silniejszy, jeszcze pełen energii. A może nie, nigdy nie lubił fizycznych konfrontacji, unikał bójek nawet jako dzieciak. Od tego miał innych. Teraz siła i energia były po jej stronie. Gdy tak stała przed nim, rozumiał, jak musieli się czuć ci, których czasem zastraszał ze swoimi ochroniarzami. Bał się poruszyć, by nie sprowokować gwałtownej reakcji, bał się bólu, bał się Noelle. Żałował, że jednak nie zawołał Gorta. Ale teraz, gdy stała tak blisko, było już na to za późno.

– Pamiętasz, gdzie nas wysłałeś? – powiedziała cicho, złowiesz­czo. – Zyna, Tycho i mnie?

– Czekaj, ja nie…

– Co, ty nie? – nie dała mu dokończyć zdania, dłonią w rękawiczce chwyciła go za szczękę. Spróbował się cofnąć, ale tylko oparł się o biurko za sobą. – Nie wiedziałeś, czym był klasztor Thenneth? Ty wiesz wszystko, Reiner, jesteś w końcu brokerem informacji. Oto informacja dla ciebie: Zyn i Tycho nie żyją. A ja przyszłam po ciebie.

Ścisnęła jego twarz mocniej, jej palce boleśnie wpiły mu się w policzki. Uniosła nóż do jego twarzy, widział każdy detal na inkrustowanym ostrzu, fakturę gładkich rękawiczek Noelle.

Skórzanych rękawiczek. By nie pobrudzić sobie rąk krwią. Jego krwią. Reiner zakwilił.

Zimne ostrze dotknęło jego twarzy, ust. Przyparty do biurka, próbował odsunąć się jak najdalej, ale udało mu się tylko niezgrab­nie odchylić na blat za sobą. Noelle zbliżyła jego twarz do swojej, czuł ciepło jej oddechu, kontrastujące z zimnem stali. Ścisnęła mocniej, jednocześnie wsuwając mu klingę w usta. Charknął, gdy poczuł, jak czubek noża dotyka przełyku, szarpnął się, ale dłoń Noelle trzymała mocno.

– Powiesz teraz dwa słowa. – Mówiła bez emocji, jakby coś tłumaczyła, objaśniała. – „Chcę umrzeć”.

– Nngh – spróbował niewyraźnie. Poczuł, jak ostrze kaleczy mu policzek od wewnątrz, jak krew zaczyna napływać do jamy ustnej.

– Powtarzaj za mną, Reiner. – Nożyk poruszał się lekko, nacinając krawędź jego ust. – Chcę…

– Viktor Kraft – stęknął niewyraźnie. – To on… Nie ja, nie ja…

Zatrzymała rękę, znów ścisnęła jego szczękę mocniej.

– Co?

– Chciał się was pozbyć – wyrzucił z siebie szybko, gdy wyciągnęła klingę z jego ust. – Nie pamiętam dokładnie, o co chodziło. Zrobiliście kogoś od niego, albo nie chcieliście dla niego pracować… Pamiętam, że był niezadowolony…

Puściła go, ale nie odsunęła się. Wciąż stała bardzo blisko, czuł ciepło jej ciała. Poczuł także, jak gorąco ulgi biegnie mu od ramion w dół, poprzez krzyż i lędźwia, aż do trzęsących się nóg. Modlił się do bogów, by pęcherz nie puścił.

– Kraft, ten karczmarz? – W jej wielkich, oliwkowych oczach widział powątpiewanie. I złość.

– On nigdy nie był tylko karczmarzem. – Reiner poczuł się odrobinę pewniej, wracał na znajome terytorium negocjacji, wymiany informacji. Może jeszcze wyjdzie z tego cało. Gdyby tylko nie stała tak blisko, może jego serce przestałoby tak walić. – Teraz połowa Zakroków należy do niego, ma też lokale w Zachodnim Podgórzu. Zignorowaliście go wtedy, a jego nie wolno…

– Skąd Kraft wiedział, gdzie nas posłać? – przerwała mu wciąż złym, złowieszczym głosem.

Skaleczone gardło zabolało, gdy Reiner przełknął ciężko. Znów wstępował na kruchy lód swojej winy.

– Chciał się was pozbyć – powtórzył – ale bez zbytniego zamieszania. Nie chciał fermentu wśród innych… wolnych strzelców, takich jak wy. Zgłosił się do mnie…

– A ty zajmujesz się załatwianiem takich problemów. – Ku uldze Reinera Noelle odstąpiła wreszcie od niego, oparła się o regał w zamyśleniu. Niemal przypominała teraz dawną siebie, chociaż nóż w jej dłoni wciąż rzucał nieprzyjemne błyski.

Reiner wyprostował się ostrożnie, otarł strużkę krwi z kącika ust, spojrzał dyskretnie w stronę drzwi. Nie było szansy, by Gort, lub choćby któraś z jego córek pojawiła się w nich i odwróciła uwagę Noelle na tyle, by zdołał się wymknąć. Wciąż nie było też mowy o ucieczce z gabinetu, te kilka kroków do drzwi to dystans, którego nie zdążyłby pokonać żywy. Musiał spróbować tego, w czym był najlepszy. Wyłgać się z tego.

– To był tylko interes, jesteśmy w gruncie rzeczy podobni do siebie, Noelle. Działamy na zlecenie, musimy z czegoś żyć. Rozumiem, jeśli będziesz chciała szukać zemsty na Krafcie, ale ja…

– Połóż rękę na blacie – syknęła.

– Rękę? – Jego głos zabrzmiał niemal piskliwie. – Po co…

– Kraft dostanie, na co zasłużył – powiedziała zimno – ale i ty maczałeś brudne paluchy w śmierci moich przyjaciół. Zabiorę ci je.

Reiner znów poczuł uderzenie paniki. Momentalnie zaschło mu w ustach.

– Co chcesz zrobić…?

– Dwa twoje palce, Reiner. – Znów stanęła bardzo blisko, patrzyła na niego z góry. – Kładź rękę. Pozwolę ci wybrać: lewą, czy prawą?

Znów poczuł ucisk w gardle, oczy zrobiły mu się wilgotne.

– Ale dlaczego? – Nie wstydził się już tego wysokiego, niemal piskliwego szeptu. Bardzo nie chciał tracić swoich palców.

– Teraz uważaj – powiedziała, nachylając się nad nim. – Jeśli narobisz hałasu, jeśli ktoś z domowników cię teraz usłyszy, poderżnę gardła wszystkim. Ochroniarzowi, tłustej żonie, ślicznym córeczkom. Wyjmę im oczy i każę ci je zjeść, zanim i tobie przerżnę grdykę. Także zbierz się w sobie, Reiner, bo będzie bolało.

Chwyciła jego lewą dłoń, szarpnęła, ale siłował się z nią tylko przez moment, odruchowo. Był cały sztywny ze strachu, czuł strużki potu ściekające po plecach, dyszał jak po długim biegu. Blat biurka był zdumiewająco chłodny.

Noelle skrzywiła się, widząc jego twarz, puściła na chwilę nadgarstek. Niemal krzyknął, gdy niecierpliwym ruchem cięła połę jego surduta. Oderwany kawał materiału brutalnie wepchnęła mu w usta. Reiner znów poczuł dławienie, ale i dziwną wdzięczność dla swojej oprawczyni. Łzy ciekły mu po twarzy, z trudem oddychał przez zatkany nos.

Ból uderzył nagłą falą, pieczenie, jakby ostrze było rozżarzone do czerwoności, a potem pulsujące fale idące przez całą długość ręki. Nawet nie zauważył, kiedy osunął się na podłogę, pod nogi stojącej nad nim Noelle, wpatrując się w zalaną krwią dłoń, dziwnie obcą teraz bez kciuka i palca wskazującego. Nie krzyczał, bardziej jęczał, wył słabo w materiałowy knebel, ściskając zdrową dłonią posiniaczony nadgarstek.

Głos Noelle dobiegł do niego z góry, przytłumiony jakby zza zasłony. Wyraźnie słyszał tylko silne uderzenia pulsu krwi w skroniach.

– Kraft nie wykpi się z tego tak tanio, jak ty, Reiner. Wiem, że go nie ostrzeżesz, zabiłby cię za zdradę. Spróbuj pokrzyżo­wać mi plany, a dzisiejszy wieczór wyda ci się miłą pogawędką w porównaniu z tym, co z tobą zrobię.

Musiał na chwilę stracić przytomność, bo gdy podniósł wreszcie głowę, po Noelle nie było już śladu. Zanim udało mu się wstać, zdecydował, że odpoczynek na wybrzeżu, z dala od pracy, Zakroków i całego Zandfort przyda mu się bardzo pilnie.

DARMOWA WYSYŁKA
dla zamówień powyżej 150 zł

Polecane produkty