Zamawiając tutaj, otrzymujesz książki z dedykacją od autora.
Zestaw zawiera trzy książki z cyklu Gorath.
+ koszty wysyłki
Czas realizacji zamówienia 2-4 dni robocze
Uderz pierwszy
Gorath – ukrywający się przed prawem zabijaka i awanturnik, półork półczłowiek – wpada w ręce władz i dostaje propozycję nie do odrzucenia. Ma przeniknąć do organizacji płatnych zabójców – Nocnych Cieni, poznać ich strukturę, metody działania i przywódców, by w odpowiednim momencie wystawić ich siepaczom Władców. W zamian uzyska darowanie win i wolność.
By zdobyć zaufanie Cieni, Gorath musi stać się jednym z nich, a żeby poznać tajemniczych przywódców, musi zabijać sprawniej niż pozostali. Szybko przekonuje się, że nie jest to czysta robota, a podczas likwidacji celów giną też postronni. Zaczyna rozumieć, że nie można być zawodowym mordercą i nie staczać się coraz bardziej w mrok.
Nocne Cienie mają jednak własne metody na zapewnienie lojalności członków. Podczas Rytuału Przejścia Gorath otrzymuje mistyczny tatuaż. Musi się go pozbyć jak najszybciej, by móc wystąpić przeciw zabójcom. Upragniona wolność wymaga od Goratha ostrożnego lawirowania między Nocnymi Cieniami, ludźmi kontrolującej go Władczyni oraz jedną z kupieckich gildii. Jej zamorskie powiązania musi odkryć, aby opłacić pomoc elfów – bez nich zawsze będzie na czyjejś smyczy.
Gorath stara się podchodzić do misji na zimno, jednak wbrew sobie z niektórymi spośród Nocnych Cieni zaczyna go łączyć więcej niż znajomość i zdrada nie przyjdzie mu łatwo, zwłaszcza gdy odkryje, jakimi motywami kieruje się ich przywódca. Odtąd nie będzie już pewien, kto stoi po właściwej stronie oraz czy on którąkolwiek ze stron powinien wybrać.
Krawędź Otchłani
Po wydarzeniach w Savonie Gorath szuka spokoju na Wyspach Południowych, daleko poza zasięgiem Oka Marr. Szybko przekonuje się, że niełatwo będzie mu cieszyć się odzyskaną wreszcie wolnością.
Brutalna wojna z ostatnimi królestwami leśnych elfów odciska ponure piętno na wyspiarskiej społeczności a handel niewolnikami i zrabowanymi elfimi artefaktami staje się tu codziennością.
Przestępcze gangi na obrzeżach dostatniego miasteczka działają bezwzględnie, ale czy są gotowe na kogoś takiego, jak Gorath? Zanim półork znajdzie odpowiedź na to pytanie, znajome twarze z jego krwawej przeszłości wciągną go w machinacje Kathanów i powiodą na szalony rejs w towarzystwie bezlitosnych piratów.
I polowanie na niebezpieczną zwierzynę.
Kathana Marr nie cofnie się przed niczym, by dojść prawdy o ostatnich godzinach Nocnych Cieni. Tym bardziej, że jej rywale na szczytach władzy także węszą wokół tej sprawy. By ubiec diabolicznego Bovis-Tora, Marr zażąda współpracy magów z Bractwa Oświeconych, a w szczególności szlachetnego elfa wysokiego rodu: Magistra Evelona.
Sam Evelon, poznawszy plany złowieszczej Gildii Kupców Korzennych i Jedwabnych, wprawia w ruch mechanizmy, których być może nie sposób zatrzymać, a które wstrząsną fundamentami Imperium. Zdecydowany zrealizować swój cel, młody mag podejmie niebezpieczną grę z Kathaną Marr. Grę, w której stawką jest nie tylko niezależność Bractwa Oświeconych ale i przyszłość całych narodów. Oraz zwykła przyzwoitość.
Zwierzęco niebezpieczny półork Gorath, Władczyni Kathana Marr, która potrafi być zarówno okrutna, jak i czarująca oraz Magister Evelon, elf wysokiego rodu, który, by zmienić świat, nie cofnie się przed niczym. Wszyscy oni kroczą po krawędzi, za którą czeka Otchłań.
Droga Gniewu
Gorath próbuje odzyskać kontrolę nad własnym losem rozumiejąc, że potrzebuje celu, któremu mógłby się poświęcić. Czy w nadchodzącej wojnie z Dominium Natanbanu uda mu się odkupić swoje winy? I przed którym z Kathanów stanie: Marr czy Bovis-Torem?
Czarny Żniwiarz ogłasza się królem piratów i z zebraną bandycką flotą wyrusza w krwawy rejs. Demon z therańskiej kuli daje potęgę, o jakiej Żniwiarz zawsze marzył, ale jej ceną jest przekroczenie granic szaleństwa. Tymczasem Evelon wyrusza do elfiej stolicy, by obalić istniejący porządek i przygotować swój naród do nadchodzącej wojny. Poprowadzić elfów z Tir’en’riath ku świetlanej przyszłości – lub zagładzie.
Gdy imperia zetrą się w wojnie, najważniejsi z graczy zmienią sojusze i reguły gry. A furia smoków zmierzy się z gniewem orków.
Uderz pierwszy
Nagle ruchy obcego nabrały przyspieszenia. Skoczył do przodu, jedną ręką chwycił wyciągniętą dłoń Wursta, pchnął go mocno tak, że obaj uderzyli o potężny wspornik werandy. W drugiej ręce Goratha błysnął nóż, uderzył szerokim, ale błyskawicznym ruchem z góry ponad głową Wursta, przybijając jego łapsko do słupa, wbijając ostrze w mięso i stare drewno niemal po rękojeść, tak płynnie i szybko, że Johann nawet nie zdążył zakrztusić się piwem. Wurst wrzasnął wysokim zdziwionym głosem i, wypuszczając pałkę, spróbował drugą ręką sięgnąć do swojej przybitej dłoni. Wrzask urwał się nagle, zamieniając w zduszony jęk, gdy pięść Południowca zatopiła się w brzuchu osiłka. Za chwilę poprawił drugą ręką; potężny cios sprawił, że Wurst poderwał nogi z ziemi i przez krótką chwilę zawisł na przybitej dłoni. Gorath stanął w szerszym rozkroku i zaczął mocnymi, metodycznymi uderzeniami okładać unieruchomione przy słupie ciało. Raz, drugi, trzeci. Jęki Wursta stawały się coraz bardziej zduszone.
Słomka z trochę opóźnionym zapłonem szarpnął się i spadł niezgrabnie z ławy, ten pokaz brutalności ocucił go jak wiadro zimnej wody wylanej na twarz zaspanego pijaka. Johann przeciwnie – zesztywniał, poczuł, że zimny strach paraliżuje mu kończyny. To wszystko było zbyt nierzeczywiste. Niemożliwe, by ktoś w taki sposób załatwił Wursta, przecież ten kawał byka rozwalał łby w spelunkach i zaułkach Savony, odkąd sięgnąć pamięcią. I nikt nie śmiał zadzierać z Johannem, jeśli nie chciał skończyć w rynsztoku z poderżniętym gardłem. Ale teraz nie wiedział, co robić, bo Wurst był skończony, zanim to się na dobrą sprawę zaczęło, zanim Johann zdążył wstać zza stołu. Słomka był do niczego w takim stanie, a walka samemu z tym typem wydawała się bardzo złym pomysłem.
Lichwiarz siedział zesztywniały i patrzył, jak potężne cielsko Wursta zmienia się w worek mięsa. Gorath nie przestawał zadawać ciosów nawet wówczas, gdy Wurst kompletnie obwisł na przybitej dłoni. Ubijał go jak powieszonego na haku tucznika, walił w żebra tak mocno, jakby chciał je wszystkie połamać. W tych uderzeniach nie było wściekłości, nawet w pewnym sensie agresji – pracował nad ciałem Wursta niczym pięściarz na ciężkim worku. Mimo że trwało to tylko tyle czasu, ile zajęło Słomce pozbieranie się z desek werandy, Johannowi wydawało się bardzo długo. Na tyle długo, że zdążył zauważyć i policzyć kolczyki w uchu Południowca, przyjrzeć się odcieniowi jego opalonej skóry a także dostrzec pustą pochwę przy pasie Wursta, co oznaczało, że dłoń została przybita do słupa jego własnym nożem.
Krawędź Otchłani
Evelon westchnął, rzucił nadgryzioną figę za barierkę, odwrócił się do niego.
– Nasze badania, Xanadu, czym są?
– Odkrywamy magię, mistrzu.
– Magię – skinął głową Evelon. – Materię świata, prawdziwą naturę rzeczy. Magia istnieje sama z siebie, nie tylko w oczach obserwatora, jak świat widzialny. Jest od nas niezależna, zakryta przed pospolitymi zmysłami, dostępna tylko delikatnemu rozumowi wybranych. Ale magia oddala się od nas.
– Oddala, mistrzu? Czyż wciąż nie rozwijamy naszej sztuki?
– Odkrywamy wiedzę starożytnych, Xanadu. Każdy artefakt, który zdobędziemy, ruiny, które przeszukamy, księgi, które odcyfrujemy, zbliżają nas do utraconej wiedzy przodków. Ale im więcej wiemy, tym lepiej rozumiemy, że magia wycieka ze świata. Zmierzamy w stronę chaosu. Magia jest porządkiem, bez niej nasz świat będzie jak zamek z piasku, który powoli traci kształt, by stać się tylko zwykłą kupą piachu.
– Czy Kapituła o tym wie? – Xanadu wpatrywał się w twarz Evelona, szukając oznak, że to tylko kolejna skomplikowana zagadka logiczna, za pomocą której mistrz testuje jego inteligencję.
– Oczywiście. Ale to wiedza dla wybranych. Kiedyś, o ile twa moc wzrośnie, sam byś do tego doszedł, ale na razie musisz zaufać mnie. I zachować tę wiedzę dla siebie.
– Ale dlaczego mi to mówisz, mistrzu? Co to ma wspólnego z naszym planem?
Evelon oparł się o barierkę balkonu, chwilę patrzył na Pałac Imperatora.
– Wszystko, Xanadu. Popatrz: przed nami siedziba władcy świata. Obecnego władcy. Ale przed tysiącami lat świat miał innych panów. Niszczycielska magia użyta podczas Wojny Stuleci zatarła po nich ślady. O samej Wojnie też niewiele wiemy. Nie znamy jej przebiegu ani przyczyn, ale wiemy, że to my – elfowie – dzięki naszej magii wyszliśmy z tej wojny zwycięsko. Pod naszym przywództwem na kontynencie zapanowała Era Światła.Evelon wrócił do pokoju, znów pogładził ramę harfy, zamyślił się chwilę. Xanadu nie pospieszał go, choć aż gotował się z ciekawości.
– Nasza kultura i nasza magia – podjął Evelon – zapewniały światu stabilność i pomyślność. Krasnoludy rozbudowywały swoje twierdze, ludzie zakładali miasta, a nawet małe królestwa, oczywiście składające nam hołd. Wszyscy, nawet koczownicze plemiona orków uznawali naszą zwierzchność i żyli w posłuszeństwie naszych praw. Aż pojawiły się Orkowie Smoczej Krwi i chaos rzucił wyzwanie porządkowi.
– Wojny Gniewu – z namaszczeniem szepnął Xanadu.
– Tak je nazywają orkowie. Nie zdołaliśmy ich wtedy zatrzymać. Mimo naszej magii. Magii i wiedzy, którą utraciliśmy, którą teraz nasze Bractwo stara się odkrywać na nowo. Magii, której jest w świecie coraz mniej.
– Ale przecież potrafimy tak wiele – sprzeciwił się Xanadu. – Dokonujemy nowych przełomów, cuda, które…
– Nie na skalę potrzebną, by obalić Imperium – przerwał Evelon. – Od lat prowadzimy z Imperatorem sekretną wojnę. Już moi rodzice mieli nadzieję, że wzrost naszej wiedzy i mocy pozwoli przełamać brutalną siłę orków. Ale to ułuda. Imperium wciąż rośnie i staje się coraz potężniejsze. W górach bronią się już tylko niedobitki krasnoludów, na Wyspach Południowych padają ostatnie niezależne królestwa. Tylko na wschodzie Horda powstrzymuje armie Kathanów, ci barbarzyńcy są niemal jak siła natury dająca odpór brutalności orków.
Droga gniewu
Bovis-Tor odetchnął głęboko dusznym, zabarwionym siarką powietrzem wypełniającym groty pod Carn-Zadar. Lubił zapach tego miejsca tak jak i nieustanny, wszechobecny pogłos krasnoludzkich machin napędzanych parą, dochodzący gdzieś z głębi, ze ścian, towarzyszące mu lekkie wibracje podłoża i czerwonozłoty poblask na nierównej powierzchni skały oraz na masywnych, zdobionych runami kolumnach. Nawet ciśnienie odczuwalne w bębenkach uszu – echo starożytnej magii użytej w tym miejscu u zarania czasów – choć na dłuższą metę uciążliwe, przypominało o wyjątkowości tego miejsca.
Popatrzył zadowolonym wzrokiem na gobliny uwijające się przy konstrukcji Nekroskopu, jak dokręcają zawory i napinają druty pod wprawnym okiem krasnoludzkich inżynierów. Obecność licznych goblińskich obozów na sąsiadujących z Carn-Zadar wzgórzach była kolejną zaletą położenia siedziby Bovis-Tora, nie tak może istotną jak starożytne krasnoludzkie podziemia, ale mimo wszystko znaczącą. Tym bardziej że Pan Domeny Wiedzy Tajemnej potrafił ich skutecznie zagonić do pracy, wykorzystać energię goblinów, powszechnie uważanych za bezużytecznych wałkoniów i urodzonych bandytów, niezdolnych do wykonywania zadań wymagających większego stopnia zorganizowania niż zebranie się w bandę i łupienie podróżnych na traktach. A teraz, pod nadzorem Nefa i Mima, krasnoludzkich wyrzutków o imponujących zdolnościach technicznych, goblińscy robotnicy zadziwiająco sprawnie montowali skomplikowane urządzenie.
Pożytek był z nich zdecydowanie większy niż z wynędzniałych siczowych uchodźców, głównie ludzi i półorków płci obojga, zakutych w łańcuchy i spędzonych pod jedną ze ścian olbrzymiej groty, obok resztek wypalonych stosów, tuż pod wylotem precyzyjnie wykutych szybów wentylacyjnych. Odpowiednio przygotowani przez czarowników do nadchodzącego rytuału, niespokojnie obserwowali montaż urządzenia. Dochodziły z ich strony dźwięki typowe dla pół setki biedaków w długotrwałej niewoli: pokasływania i pochlipywania, jęki, płacz i brzęk łańcuchów. Władca-czarownik lubił ich słuchać, pomagały mu się skoncentrować, podobnie jak inne elementy tworzące atmosferę w grocie przed uruchomieniem Nekroskopu.
Nekroskop. Bovis-Tor nie wiedział, skąd przyszła mu do głowy akurat ta nazwa, ale pasowała do charakteru i przeznaczenia machiny, nawet jeśli, wbrew temu, co mogłaby sugerować, nie służyła do obcowania z umarłymi. Niemniej jednak nawiązywanie kontaktów z mieszkańcami Otchłani wymagało tak wiele energii, zarówno tej pochodzącej z martwych klejnotów, jak i żywych istot, że grota, w której Władca ustawiał swoją machinę, tchnęła śmiercią zupełnie jak katakumby nekromantów sprzed wieków.
– Gotowe, mistrzu. – Nef, starszy z krasnoludów, pochylił kudłatą głowę przed obliczem Wielkiego Kathana.
Bovis-Tor nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Podszedł powoli do przygotowanej konstrukcji, podczas gdy gobliny pospiesznie rozmontowywały otaczające ją rusztowania.
Ciemnozłote, wygięte w skomplikowane łuki ramiona Nekroskopu wyciągały się w górę niczym potężne, wiekowe drzewa, łącząc się ponad dwadzieścia stóp wyżej. Runy wyryte na ich powierzchni od samego szczytu po szeroką, solidną podstawę, pobłyskiwały szkarłatnie, odbijając nikły blask ścian, szepcząc złudne obietnice bezpieczeństwa, choć Bovis-Tor wiedział, że w obliczu tego, co za chwilę znajdzie się po drugiej stronie, nigdy nie można czuć się bezpiecznym.
Uważnie spojrzał na skomplikowany wzór cieniutkich drutów napiętych na ramie Nekroskopu niczym struny gigantycznej harfy. Ich ułożenie było najistotniejsze w całej konstrukcji, precyzja, z jaką je rozciągnięto, determinowała sukces eksperymentu. Wzory, w które układały się druty, były w rzeczywistości geometryczną mapą Otchłani, opartą na żmudnych badaniach Bovis-Tora i jego czarowników, to one miały dziś doprowadzić jaźń Kathana w rejony od stuleci nieodwiedzane przez nikogo z tej sfery egzystencji.
Wszystko wydawało się w porządku. Władca z uznaniem skinął głową krasnoludzkim inżynierom. Byli przydatni, podobnie jak gobliny. Choć Bovis-Tor nigdy by tego otwarcie nie przyznał przed pozostałymi Kathanami, uważał destrukcję krasnoludzkich królestw i pogrzebanie większości ich osiągnięć za błąd. Bezmyślna brutalność, z jaką Imperator i Kathanowie niszczyli słabsze kultury, prowadziła do stagnacji cywilizacyjnej, a nawet regresu. Siłę Imperium, siłę Orków Smoczej Krwi należało wykorzystywać do narzucania własnej woli podbitym narodom, tak jak to się stało w przypadku elfów i ludzi. Lekcję, jaką miała być zagłada krasnoludów, Bovis-Tor uważał za zbyt kosztowną, także dla Imperium. To, że ich starożytne królestwa nigdy nie zaakceptowały orkowej dominacji, świadczyło tylko o tym, że potęga Imperium okazała się niedostateczna, a przywództwo Imperatora i jego poprzedników niewystarczające.
Odepchnął jednak od siebie te myśli, to nie był czas na rozważania polityczne. Teraz całą uwagę należało poświęcić eksperymentowi. Z masywnej, bogato ornamentowanej skrzyni wyciągnął pierwszy z klejnotów i starannie ustawił w odpowiedniej pozycji na wierzchołku różdżki. Trzy ebonitowe berła wyznaczały kształt trójkąta przed Nekroskopem, klejnoty na ich wierzchołkach należało ustawić z wyjątkową precyzją w taki sposób, by światło przechodzące przez ich wnętrza idealnie skupiało się na środkowym, największym z klejnotów. By moc zawartych w nich żywiołów zebrała swą energię w jednym, najważniejszym punkcie. Bovis-Tor ostrożnie stąpał pomiędzy nimi, ten jeden raz poirytowany swoją tuszą – jego otyłe ciało nie mogło go zawieść w takim momencie; niestety miejsca pomiędzy ramionami trójkąta nie było wiele i sporą część koncentracji Kathan musiał poświęcić na starania, by długie rękawy jego szaty nie zaczepiły o żaden z elementów delikatnej konstrukcji. Niemal słyszał, jak obserwujący go robotnicy wstrzymują oddech, obserwując jego ciężkie kroki i zastanawiając się, czy za chwilę nie będą zmuszeni do ponownych, żmudnych kalibracji Nekroskopu. Irytował go fakt, że tak trywialne kwestie jak własna fizyczność mogą, przy odrobinie nieostrożności, zniweczyć – jakże wspaniałe – dzieło nawet najwybitniejszego intelektu.
Wreszcie wszystko było gotowe. Ostatni, największy z klejnotów – diament wielkości mięsistej pięści Władcy, znalazł się we właściwym ułożeniu i choć był tylko zastępstwem, protezą, ledwie zabawką w porównaniu z tym, co miało go już niedługo zastąpić, Bovis-Tora przeszedł dreszcz ekscytacji, gdy wyczuł delikatne wibracje mocy w chwili, gdy wszystkie klejnoty nawiązały ze sobą połączenie.
Stanął we właściwej odległości i jeszcze raz przyjrzał się konstrukcji. Nekroskop wydawał się doskonały, idealnie przygotowany na otwarcie bram do głębokich rejonów Otchłani; energia, jaką wibrowały zasilające go klejnoty, obiecywała stabilne połączenie, a runy – teraz silnie pulsujące czerwienią, niczym krew w tętnicach gigantycznego organizmu, dodawały pewności siebie niemal w takim samym stopniu, jak olbrzymie pokłady wewnętrznej mocy, którą dysponował Bovis-Tor.
Władca jeszcze raz powiódł spojrzeniem po wnętrzu rozległej kawerny, upewniając się, że wszyscy są na swoich miejscach. Strażnicy i goblińscy robotnicy z pewnością woleliby znaleźć się gdzie indziej, wciśnięci w skalne ściany, byle jak najdalej od Nekroskopu. Za to Mim i Nef wręcz przeciwnie – chciwie wbijali wzrok w złowieszczo wibrującą machinę, ich łakomie obnażone zęby połyskiwały bielą na tle smolistych, krasnoludzkich bród. Niewolnicy, zupełnie jakby przeczuwając, co ich czeka, porzucili zwyczajową apatię. Ich jęki i pobrzękiwania kajdanami wzmogły się, dodając, zdaniem Bovis-Tora, niezbędnej dawki dramatyzmu temu, co miało zaraz nastąpić.
Klejnoty rozjarzyły się na biało w chwili, gdy Władca wypowiedział pierwsze słowa zaklęć. Nie musiał korzystać z księgi, znał je dobrze, po latach badań były niemal wyryte na dnie jego duszy. Recytował pewnie, mocno; słowa niemożliwe do właściwego wyartykułowania dla niewprawionych ust niosły się czysto i dźwięcznie, tak jakby w tym momencie tylko one zasługiwały na wybrzmienie, a każdy inny dźwięk w tym miejscu jawił się świętokradztwem. Wzmocnione magią, której częścią w istocie były, odbijały się od ponurych ścian groty i wracały w pełnym spektrum skali, zwielokrotnione, potężne, w wysokich rejestrach bolesne i ogłuszające, w niskich przechodzące w złowieszczy grzmot.
Gdy ucichły ostatnie słowa zaklęcia, pomiędzy klejnotami wykwitły fioletowe błyskawice mocy, łącząc je, otaczając pulsującą, kolczastą energią, karmiąc diament pośrodku. Bovis-Tor wyciągnął ramię w kierunku zebranych jeńców – jego grube palce wygięły się z wysiłkiem, gdy cienie wokół nich wyrosły i wydłużyły się, tworząc widmowe szpony na dłoni Kathana. Rozpaczliwy krzyk niewolników przeszedł w westchnienie, a ich energie życiowe popłynęły do Nekroskopu, zassane przez, teraz oślepiająco białe, klejnoty. Puste, martwe ciała nieszczęśników opadły bezwładnie.
Władca nawet nie spojrzał na wyczerpane zasoby ludzkie, zużyte do zasilenia jego projektu. Wzrok wpijał chciwie w powierzchnię Nekroskopu, w otwierające się pomiędzy rozpiętymi na ramach konstrukcji strunami okna Otchłani. Jasne i ciemne – jasnobłękitne, złudnie piękne, i ciemnofioletowe, tętniące grozą. Gdy przez dłuższą chwilę skupiał uwagę na którymś z nich, obraz jakby powiększał się, ukazując więcej detali: nagie, suche skały pod fioletowym niebem, usiane gigantycznymi kośćmi i dziwnymi rysunkami; dziesiątki słupów na rajskiej plaży z przykutymi do nich podwieszonymi ciałami; gigantyczna, metalowa katedra wypełniona dymiącymi parą machinami z dziesiątkami istot w jednolitych strojach, trudzących się przy wiecznie płynącym chodniku… I inne, w które nawet Wielki Kathan nie śmiał zaglądać.
Nareszcie!
Bovis-Tor drgnął. Spodziewał się nawiązać kontakt, więcej: liczył na niego, a jednak głos, który usłyszał w głowie, w trzewiach, z zimnych ścian gigantycznej groty, głos dochodzący zewsząd, tylko nie z Nekroskopu, przeraził go. Niski, spokojny, na granicy szeptu i pomruku, bardziej chyba kobiecy niż męski, z pewnością obcy. Przerażający i podniecający, dominujący i pożądliwy, charyzmatyczny, znudzony. Wszystko to dało się wyczuć już w tym pierwszym słowie.
Bovis-Tor. Głupiec u mądrości wrót. Uchyl je szerzej, mamy sobie tyle do powiedzenia. Mam ci tyle do wyjawienia…
Runy na Nekroskopie rozbłysły jasnym szkarłatem, a Bovis-Tor niemal poczuł uderzenie, potężne niczym taran tłukący we wrota twierdzy, gdy brama do Otchłani zafalowała. Spodziewał się znacznej mocy u demona z tak głębokiego kręgu, a jednak siła, którą wyczuł po drugiej stronie, zaskoczyła go.
– Nie tak prędko, pomiocie Otchłani! – Starał się mówić pewnym siebie głosem, choć zdawał sobie sprawę, że nie da się oszukać istoty stworzonej z kłamstwa. – Wyjaw swoje imię i zawrzyjmy pakt…
Śmiech. Powolny, szyderczy, pobłażliwy.
Tylko głupcy zawierają pakt z diabłem. Czyżbyś był jednym z nich?
Nekroskop znów zadrżał, obraz zafalował, głos przez chwilę zabrzmiał słabiej, jakby z oddali.
Twoja brama.
Nie utrzymasz jej.
Zdejmij pieczęcie, otwórz drogę.
Dam ci wiedzę, dam ci władzę.
– Kim jesteś? – Po plecach Bovis-Tora przebiegł zimny dreszcz, wraz z myślą, że być może udało mu się sięgnąć znacznie głębiej, niż planował. – Musisz być mi…
Żadnych słów. Żadnych paktów. Tylko czyny.
Głos brzmiał teraz mniej wyraźnie, co oznaczało, że wyczerpywała się energia klejnotów.
Stabilna brama.
Utwórz przejście, a zostaniesz Wybrańcem.
Zawsze jest jeden.
Dam ci wiedzę, jakiej nawet sobie nie wyobrażasz.
Dam ci władzę, jaką od eonów nikt nie dysponował.
Stabilna brama, most między planami.
Wybraniec może być tylko jeden.
Bovis-Tor zadrżał, tym razem z podniecenia. Nieograniczona władza. Kathanowie klękający przed jego obliczem. Nawet Imperator chylący przed nim głowę. I Marr całująca jego dłoń. Tak, dla czegoś takiego warto było zawrzeć pakt nawet z najczarniejszym z demonów Otchłani.
– Miałbym ci zaufać? – rzekł już spokojniej. – Daj mi dowód…
Demoniczny śmiech znów nie dał mu dokończyć.
Zdradzę ci pierwszy sekret.
Światło klejnotów mrugało intensywnie w ostatnim wysiłku utrzymania połączenia. Bovis-Tor wpatrywał się w nie niecierpliwie, z irytacją. Demon nie spieszył się. Czy zdąży mu coś wyjawić, zanim brama zgaśnie?
Myślisz, że sam popychasz, a to ciebie prowadzą…
Największy z klejnotów błysnął po raz ostatni i pękł z cichym brzękiem jak kruchy lód. Pozostałe trzy natychmiast straciły światło. W szkarłatnym blasku run z ramy Nekroskopu Bovis-Tor dojrzał strużki dymu unoszące się z poczerniałych diamentów.
Odetchnął głęboko. Eksperyment okazał się zdecydowanym sukcesem, ba, nawet przekroczył jego oczekiwania, choć, jak to zwykle bywa podczas poszukiwań wiedzy, zostawił go z większą liczbą pytań niż odpowiedzi. Rozwiązanie zagadki, odkrycie prawdy, zapowiadało się równie ekscytująco, jak dalsze próby rozmów z Otchłanią.
Wiedza, władza. Obietnice tak złudne, jak kuszące. Następnym razem będzie na nie gotowy. A nowy klejnot, który wkrótce miał dostać w swe ręce, zapewni wystarczającą moc, by dogłębnie poznać sekrety Otchłani.
Czas realizacji zamówienia 2-4 dni robocze
Z szacunku do autorek i autorów nie przyjmujemy propozycji wydawniczych. Służymy jednak wsparciem i wiedzą wszelkim osobom pragnącym rozpocząć przygodę twórcy niezależnego.